Tyle było tu lwów

środa, 5 listopada 2014

Konkurs

Uwaga, uwaga!
Z okazji moich urodzin ogłaszam konkurs! ^^

Będzie polegać na wymyśleniu historii na podstawie tego obrazka:

Czyli co by się stało gdyby:
a. Simba nie został wygnany, ale Mufasa by umarł
b. Mufasa byłby tylko ranny
c. Skaza zostałby królem i zaadoptował Simbę
d. inny pomysł, ale nawiązujący do obrazka (nawet w małej części)

Z nagrodami nie wiem jak będzie, bo w sprawach grafiki komputerowej jest kompletnym beztalenciem. Wiedzą to ci, którzy widzieli wcześniejszy nagłówek bloga. Był cudowny. Tiaaa...

Pracę proszę wysyłać na shinalaufeyson@poczta.fm
Raczej nie piszcie w komentarzu, nie chciałabym plagiatu.
Konkurs trwa do 5 XII 2014

Ogólnie powodzenia! 

czwartek, 30 października 2014

08. Nowina




   Książe Dandanu obudził się przed wschodem słońca. Bardzo chciał iść już do Kishego i razem z nim, Rosą oraz Daisy pobawić się w chowanego. Oczywiście nie mógł. Czemu? Ponieważ w grocie na Lwiej Skale nie było Amaltei, a bez jej zgody nie mógł się nigdzie oddalać. W końcu mogło go coś napaść, przecież był księciem, czyli potencjalnym łupem dla przeciwników jego ojca (który był martwy bądź, co bądź, ale wielu było takich, co chcieli zabić małego Danu). W takich właśnie chwilach zazdrościł szaremu lewkowi i kremowej lwiczce. Oni nie musieli się pytać nikogo o pozwolenie. Szli po prostu tam, gdzie mieli ochotę. Rosa dlatego, że była Wygnańcem, a u Kishego było to trochę mniej przyjemne, bo ojciec nie chciał się nim zajmować i miał głęboko gdzieś co jego syn robi, gdzie chodzi, byleby tylko nie robił czegoś, co może rzucać złe światło na niego. Na szanownego pana Mweziego. W związku z tym Danu pomyślał, że w sumie nie ma tak źle, choć i tak zazdrościł Rosie. Tym bardziej, że Rossie(nie miał pojęcia, czemu ją tak nazywa w myślach. Ale to przecież nic nie znaczy, nie?) ma rodzeństwo! Rodzeństwo to właśnie to, czego młody książe bardzo pragnął, ale było to niemożliwe. No może jakby jego rodzice zmartwychwstali... Ale on nie wierzył w aż takie cuda. Owszem, miał skłonność do bujania w obłokach (raz prawie wpadł na jakiegoś bawoła. Konkretnie w jego ekhem, tyłek), lecz to było po prostu niemożliwe. Właściwie to Kishe miał podobną sytuacje, tyle że, z tego co się Danu orientował, akurat Kishe miał mnóstwo przyjaciół, co było wyjątkowo nie fair. Nawet Daisy miała starszego brata i siostrę!
  Mały lewek potrząsnął głową. Chciał pomyśleć o czymś innym. Czymś przyjemniejszym? Może. Np. czemu Amaltea znika na całe noce i większą część dni? Może sobie kogoś znalazła? Może szykuje się jakaś wojna i ona próbuje się czegoś dowiedzieć o przeciwnikach? Być może. Jednak karmelowemu lewkowi dreszcz przebiegł po plecach, gdy pomyślał, że w czasie wojny mógłby stracić swoją opiekunkę i przyjaciół. Jeszcze bardziej się przeraził, gdy zrozumiał, że wojna może być z Wygnańcami, a wtedy musiałby stanąć przeciwko Rossie. Nie myśl o niej. Nie myśl. Myśl o Daisy. Właśnie.
   Tak myśląc, kątem oka zauważył postać wchodzącą do groty. ,,Amy?” – pomyślał. Odwrócił się, i owszem zobaczył Amalteę idącą w jego stronę. Miała dziwny wyraz pyska. Uśmiechała się, ale jakby ze zdenerwowaniem. ,,O co jej chodzi?” – miał nadzieję, że nie o żadną wojnę, czy coś w tym stylu. Ale to co mu powiedziała, przechodziło jego najśmielsze oczekiwania.
 - Danu, będziesz miał brata – jego minę świetnie wyraża to:

Wiem, wiem, wiem. Krótkie. Ale nie miałam siły tego pisać, a nienawidzę pisać na siłę, bo wtedy wychodzi coś, czego nie można nazwać dobrym opowiadaniem. Ale na stado postaram się cuś dł€ższego naskrobać^^

wtorek, 2 września 2014

07. Lwiczka z Cmentarzyska Słoni



  - On ma rację, lepiej go posłuchajcie, i tam nie idźcie – tajemniczy głos znów wyraził swoje zdanie. Trójka przyjaciół wciąż wpatrywała się w miejsce, z którego dobiegał głos, lecz ich oczy nie były w stanie ujrzeć czegokolwiek w takiej ciemności. W końcu ta osoba postanowiła się zlitować nad lwiątkami i wyszła z cienia. Ich oczom ukazała się...

Lwiczka. Najzwyklejsza w świecie lwiczka, o kremowym futerku i ciemno niebieskich oczach. Danu niepokoił jedynie pewien drobny szczegół. Otóż samiczka miała wysunięte pazury, co, jak wiedział z lekcji u szamana Ayesa, oznaczało, w większości przypadków, przynależność do Wygnańców. Na jej niekorzyść dodatkowo wpływało to, że najwidoczniej mieszkała na Cmentarzysku Słoni. Księcia ciekawiło tylko czemu mieszkała w tym ponurym miejscu. Co takiego ona, lub jej rodzice (co było bardziej prawdopodobne), zrobiła? Nastała dość krępująca cisza. Przerwała ją ta lwiczka.



- Hmm... No cóż... Więc, tego, yyy... cześć. Jestem Rosa. A wy? I tak właściwie, co tu robicie? Bo jak już powiedziałam nie powinniście tu być. Powinniście posłuchać tego lewka – wskazała na księcia. Spojrzenia Daisy i Kishego spoczęły na nim. Wyżej wymieniany zastanawiał się co zrobić w takiej sytuacji. Z jednej strony chciał się z nią zaprzyjaźnić, z drugiej... Instynkt podpowiadał, żeby jej nie ufać. W końcu jest z Cmentarzyska Słoni. Jednak wygrała chęć przyjaźni. Co nie znaczyło jednak, że nie będzie ostrożny.
- Jestem Danu. A to są moi przyjaciele – wskazał łapą Daisy i szarego lewka. Oni przedstawili się sami.
- Mam na imię Daisy. Miło mi cię poznać.
- Ja jestem Kishe.
- Fajnie, ale nie powiedzieliście mi co tu robicie.
- No my chcieliśmy się tu rozejrzeć. No i pobawić – odpowiedział z wahaniem szary.
- To wybraliście nie najlepsze miejsce na zabawę – stwierdziła z uśmiechem – roi się tu od hien. A także od mojej rodziny, której wolelibyście nie poznać – powiedziała z dziwnym błyskiem w oku.
- Twojej rodziny? – nie rozumiał książe
- Taak, całego stada Wygnańców. Około 30 lwów – Danu poczuł niepokój. Przecież to o wiele więcej niż w stadzie Lwiej Ziemi... A jeśli zdecydują się kiedyś zaatakować?... Jego stado nie miałoby szans. Musi o tym powiedzieć Ayesowi i Amaltei. Gdy tak rozmyślał jego przyjaciele przeszli na Lwią Ziemię i zaczęli bawić się w berka. Przyłączył się do nich. Nieświadomie zaczął być dla Rosy bardzo opryskliwy. Ona to zauważyła i nie pozostawała mu dłużna. Daisy i Kishe zaczęli między sobą szeptać. Nagle Kishe powiedział:
- Ej, a może pobawimy się w podchody? – lwiątka pogrążone w kłótni popatrzyły na niego zdziwione – No wiecie jedna drużyna ucieka zastawiając znaki, a druga, po tych znakach jej szuka. Rozumiecie?
- Jasne! Wiem na czym polega ta gra. To w nią bawiłam się z moimi kolegami – ostatnie słowo nieświadomie zaakcentowała i skrzywiła się, jakby samo powiedzenie tego słowa kosztowało ją wiele trudu i bólu.
- Dobra, więc teraz trzeba się podzielić na drużyny. Ja z Daisy – dodał szybko, wiedząc, że przyjaciel też chce to powiedzieć.
- Ja z Dais... Ej! Ja chcę z Daisy! – krzyknął z oburzeniem. Kishe uśmiechnął się w sposób, który wcale, a wcale nie spodobał się księciu.
- Nie – odpowiedział stanowczo – Ja byłem pierwszy. Ty jesteś z Rosą – widząc grymas na pyszczku księcia dodał – Takie są zasady Danu, wiesz przecież o tym. Kto pierwszy, ten lepszy.
- Ale to nie fair – nadąsał się
- Życie przyjacielu, życie – odpowiedział z błyskiem w oku.
- Ha, ha. Jesteś wyjątkowo zabawny – Danu już się pogodził z decyzją Kishego. Wiedział, że z tym lwiątkiem tak łatwo nie wygra – Dobra, będę z Rosą.
- Ok. Wy uciekacie i zastawiacie nam znaki. Wiecie, o co chodzi? Zostawiacie ślady pazurów np. na drzewach – Danu i Rosa pokiwali głowami – No to... Start! – powiedział odwracając się od nich i zaczynając liczyć. Umówili się, że do stu. Kremowa lwiczka i brązowy lewek zaczęli uciekać, nie odzywając się do siebie. Po chwili przystanęli i Rosa zostawiła ślad na drzewie. Wznowili bieg. Po chwili Danu postanowił się o coś zapytać.
- Rosa?
- Hmmm...? – odwróciła w jego kierunku głowę, co uznał za zachętę, więc kontynuował.
- Wtedy, kiedy Kishe mówił o zasadach podchodów, ty jakoś tak dziwnie powiedziałaś o tych swoich kolegach – spojrzała na niego nie rozumiejącym wzrokiem – No bo tak dziwnie zaakcentowałaś słowo ,,koledzy’’...
- A, o to ci chodzi – lwica ze smutkiem spuściła wzrok – Bo kiedyś miałam przyjaciół. Tak mi się przynajmniej wydawało. Cały czas mnie obgadywali i nie było fajnie. Ale teraz nie o tym. Patrz! – wskazała łapą kierunek, którego przyszli – Kishe i Daisy nas gonią! Szybko, biegnijmy dalej! – i pobiegła przed siebie. Danu stał ogłupiały. Po chwili uśmiechnął się i podążył za nią. ,,Niby krótka rozmowa, a jednak nawiązaliśmy nić porozumienia” myślał. I rzeczywiście tak było.

sobota, 23 sierpnia 2014

06. Kochamy tą samą osobę, czyli wszystko zależy od Daisy.



 Przyjaciele wrócili do domu Kishego tuż po zachodzie słońca. Młodemu księciu dostało się od opiekunki za tak późny powrót, (choć w jego mniemaniu nie było jeszcze tak strasznie późno) a Mwezi całkowicie zignorował późny powrót syna. Kishe i Danu pożegnali się i obiecali, że jutro spotkają się chwilę po wschodzie słońca. Obaj dotrzymali obietnicy. Jak dzień wcześniej poszli do Daisy. Ta rutyna powtarzała się co dzień.
  I co dzień w synu Mweziego narastała coraz większa wściekłość. Czemu? Straszliwie denerwował go fakt, że Danu wciąż patrzy na Daisy w ten sposób. W sposób, który definitywnie wskazywał na jego uczucia jakimi darzył koleżankę. Ona chyba tego nie zauważała. Albo starała się ignorować, za co szary lew był jej bardzo wdzięczny. Gdyby ona zaczęła odwzajemniać te uśmiechy i spojrzenia jego reakcja byłaby natychmiastowa. Otóż najpierw jego żołądek zwróciłby swoją zawartość, a on następnie rzuciłby się na swego przyjaciela, co skończyłoby się następną kłótnią, i zapewne zakończeniem przyjaźni. A tego by nie zniósł. Jego życie przed poznaniem księcia było koszmarem. Ciągła samotność. I jeszcze ojciec... Wolałby być sierotą. Zdecydowanie.
  Pewnego dnia postanowił porozmawiać z Danu. Wygarnął mu wszystko co sądził o tej sprawie i na koniec powiedział:
 - Teraz decyzja należy tylko do Daisy – Danu nie mógł się z nim nie zgodzić. Amaltea zawsze powtarzała mu, że każde zwierze ma własną wolę i nie można za nikogo podejmować decyzji. Razem przyjaciele ustalili, że zapytają się samiczki, którego woli, w najbliższym czasie. Na razie próbowali nie przejmować swoimi humorkami. Brązowy lewek starał się nawet nie uśmiechać tak do Daisy.
  Parę dni od tej rozmowy Kishe chciał rozładować napięcie, które mimo ich starań dalej było nieznośne.
 - Nuda... –Szare lwiątko już się przyzwyczaiło do marudnego charakteru księcia, ale Daisy dalej nieco to irytowało
 - Hej, słuchajcie mam pomysł – Danu ożywił się natychmiast
 - No dawaj! Jaki? Powiedz, powiedz, powie... – szary brutalnie mu przerwał przykładając mu do pyszczka łapę. Spotkał się z oburzeniem księcia.
 - Mphhyyy... Pusha me!
 - Zamknij się i słuchaj! Okej? – lew skinął głową, więc Kish puścił go.
 - Możemy iść na... – dramatycznie zawiesił głos. Danu skręcał się z niecierpliwości
 - No gdzie? Gdzie?
 - ...na Cmentarzysko Słoni...
 - Wow – skomentowali Danu i Daisy
 - Gdzie to jest? - zapytał młodszy lew
 - Pokarzę wam – powiedział syn Mweziego i zaczął ich prowadzić w stronę granicy. Po dość długiej wędrówce ujrzeli je. Cmentarzysko Słoni. Wyjątkowo ponury widok.






 - Chodźcie! – Kishe szedł przodem. Daisy po chwili wahania poszła za nim. Przecież nie chciała wyjść na tchórza. Jedynie Dandanu męczył się z wyrzutami sumienia. Przypomniał sobie bowiem rozmowę z Amalteą, którą odbył bardzo dawno temu. Kiedy mówiła mu o różnych Ziemiach.
 -Mamo, a co jest tam w cieniu? – spytało małe lwiątko swej przebranej matki, pokazując łapką miejsce ukryte w cieniu.. Lwica dotąd uśmiechnięta w jednej chwili spoważniała. Wiedziała, że syn w końcu ją o to zapyta. Wiedziała też, że musi mu odpowiedzieć, bo inaczej sam to sprawdzi. Jednak w głębi serca nie chciała tego robić.
 - Powiem ci, lecz musisz przysiąc mi, że nigdy tam nie pójdziesz. Czekają tam na ciebie wielkie niebezpieczeństwa – młody Danu z poważną miną pokiwał głową.
 - Przysięgam.
 - Dobrze. Tam, zatopione w cieniu jest Cmentarzysko Słoni. Żyją na nim krwiożercze hieny, które nie zawahają się zaatakować samotnego lwa, czy nawet wielu małych lwiątek. Gdybyś tam poszedł skazałbyś się na śmierć. Pamiętaj, odwaga to nie pakowanie się w kłopoty, lecz stawianie czoła przeciwnościom losu. Musisz nauczyć się rozróżniać głupotę od odwagi. Rozumiesz?
- Rozumiem.
W duchu podjął decyzję. Nie może narażać swoich przyjaciół. Musi odwieść ich od tego pomysłu, nawet jeśli będą go uważać za tchórza.
 - Ej! Czekajcie! – odwrócili do niego – Nie możemy tam iść. Tam są hieny! Mama mi o nich mówiła!
 - Tchórzysz, Danu? – spytał ze zdziwieniem Kishe. Danu potrząsnął głową
 - Nie. Po prostu nie chcę was narażać na niebezpieczeństwo. Nawet jeśli będziecie mnie uważać za tchórza – lwiczka i starszy lewek popatrzyli na siebie zaskoczeni. Myśleli nad jego słowami.
 - On ma rację – odezwał się niespodziewanie czyjś głos, zakłócając ich rozmyślania. Odwrócili się w kierunku, z którego słyszeli głos, a ich oczom ukazała się...
 

sobota, 9 sierpnia 2014

05. Daisy


Lewki szły jeszcze przez kilkanaście minut. Po chwili doszli do małej jaskini. Z jej środka wyłoniła się mała, brązowo szara lwiczka. Kishe natychmiast do niej podbiegł. Danu nie bardzo wiedział co zrobić. Nie znał przecież tej lwicy, i szczerze powiedziawszy... wstydził się jej. Przy lewkach nie czuł się skrępowany, bo wiedział, że w ich towarzystwie może się zachowywać swobodnie, a przy lwicach? No cóż. Nie znał żadnej w jego wieku (oprócz córki Grim, ale to się nie liczy) i wyobrażał sobie lwiątko z charakterem większości dorosłych lwic ze stada. Czyli ani się pobawić, ani beknąć, ani nic. Po chwili zdecydował nie ruszać się z miejsca. Nagle zauważył jak lwiczka pokazuje na niego łapą. Usłyszał jej głos.
 - Kto to jest, Kish? – brązowy lew miał nadzieję, że przyjaciel pozwoli mu się przedstawić, nawet otworzył już pyszczek, ale niestety się przeliczył.
 - To mój przyjaciel. Nazywa się Danu – samiczka zaczęła do niego podchodzić. Sparaliżował go strach. Co ma powiedzieć? Co ma zrobić? Była już bardzo blisko niego. Musiał się szybko zdecydować. Postawił na najłatwiejszy dialog.
 - Emmm... Cześć? – zganił się w myślach. Ona nie może wiedzieć, że jest taki nieśmiały. Spróbował jeszcze raz – Cześć. Mam na imię Danu. Kishe opowiadał mi o tobie. Jak masz na imię?
 - Doprawdy? Opowiadał o mnie, ale nie powiedział jak mam na imię?
 - Nieee... Pewnie wyleciało mu to z głowy – lwica z uśmiechem spojrzała na starszego lewka.
 - Trudno. Zdarza się. Mam na imię Daisy – spojrzała na Danu. Zauważył, że ma taki sam kolor oczu jak on. ,,Ładny. Nawet bardzo’’. Zaraz... Nad czym on się zastanawia!? Czy on się za... zakoch... Nie! To słowo nawet nie przechodziło mu przez gardło. ,,Dan! Ogarnij się!” Z wielkim trudem zdołał powiedzieć:
 - To w co... W co się pobawimy? – zdecydowali, że będą bawić się w berka, a potem w chowanego. Danu nie mógł się powstrzymać od rzucania ukradkowych spojrzeń na nową koleżankę. Podobała mu się, i to go przerażało. Zabawa skończyła się parę godzin później gdy zaczął zapadać zmierzch. Lewki pożegnały się z Daisy i poszły w stronę domu Kishego. Gdy jaskinia i lwiczka znikły z pola widzenia szary lew rzucił się nagle na Danu. Oba lwiątka potoczyły się po ziemi.












  - Ałł, Kish... – zaskoczony lew chciał się dowiedzieć o co chodzi.
  - Dan, co ty odwalasz!? – Zapytało ze wściekłością szare lwiątko.
  - Wiesz, że w obecnej sytuacji mógłbym zapytać cię o to samo!? – Danu zaczął się wściekać – Nie wiem o co ci chodzi!
 - Tak!? A ja myślę, że dobrze wiesz!
 - Hmm? No proszę! To może mnie oświecisz? – na serio nie wiedział o co Kishe się denerwował
 - Pozwól, że zacytuję: ,,Och, Daisy, jesteś taka cudowna! Umów się ze mną!” Pewnie byś naprawdę tak powiedział. Tylko jesteś tchórzem! – gdyby  nie warstwa brązowej sierści na pewno byłoby widać rumieniec jakim oblał się Dan. ,,Czyli było to widać” Pomyślał.
 - Wcale nie jestem tchórzem! I wiesz co!? Może się z nią następnym razem umów... Zaraz... Ty jesteś zazdrosny! – na te słowa starsze lwiątko odwróciło się od niego.
 - Wcale nie! – ale było widać, że kłamie. Brązowy lew próbował jakoś złagodzić sytuację.
 - Ej, Kish. Nie musisz być zazdrosny.
 - Mówię przecież. Nie jestem! – odburknął.
 - Jesteśmy przyjaciółmi. Może nam się tylko wydaje, że się zakochaliśmy? Może kiedyś poznamy inną lwicę i...
 - Och, zamknij się – przerwano mu mowę – Na razie możemy o tym zapomnieć. Dobra?
 - Jasne! – i już pogodzeni ruszyli w dalszą drogę do domu, gdzie czekali na nich Mwezi i Amaltea.


Jej^^ udało mi się napisać rozdział^^ Chyba w nieco ponad 2 godz.^^
Pozdrowienia Shina.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

04. Przyjaciele


                                
 - Ok - pobiegli przed siebie.
 - Tylko nie idźcie  za daleko!
 - Mhhhyy – ton głosu małych lwiątek nie wskazywał na to, by miały się do tego polecenia zastosować. Gdy starsze lwy nie mogły ich już zobaczyć zatrzymali się i usiedli na ziemi.
 - Dobra Kishe, to co robimy?
 - Hmmm, mam pomysł!
 - Jaki? – Danu nadstawił ucha
 - Przybliż się – szary lewek przywołał go łapą
 - Po co? – Danu nie widział w tym najmniejszego sensu. To chyba nie była tajemnica?
 - No chodź! – Kishe się niecierpliwił, więc Danu dał za wygraną. Przybliżył się.
 - Berek! – starszy* lew pacnął księcia łapą. Zaskoczony książę zatoczył się. Gdy odzyskał równowagę powiedział coś bardzo inteligentnego:
 - Eee??
 - Co ty? Nie wiesz co to berek?
 - Nie, a powinienem? – widząc wyraźny szok na pyszczku kolegi zorientował się, że chyba tak.
 - Ale ty tak na serio? – szok nie chciał opuścić syna Mweziego. Jak? Jak można nie wiedzieć co to berek?! Swoje myśli wyraził na głos.
 - No wiesz... Jesteś pierwszym moim rówieśnikiem, który chce się ze mną bawić. Wcześniej była tylko córka mojej ciotki Grim, a uwierz mi odziedziczyła geny po matce.
 - Fajnie, ale zapominasz, że ja nie wiem kto to jest ciotka Grim – przypomniał Kishe
 - No to taka ponura istota. Nie chce mi się wyjaśniać, więc powiedz mi co to ten berek – szary posłusznie zaczął tłumaczyć.
 - Jej, ale fajna gra. Bawimy się?
 - Jasne – po tych słowach zaczęli się gonić. Niedługo potem przestali. Nie dlatego, że im się znudziło, lecz dlatego, że zobaczyli motyla.
 - Dan?
 - Hmmhyyy...?
 - Myślisz o tym samym co ja?
 - Tak, chyba tak... – obydwa lwiątka spojrzały na siebie znacząco i pokiwały głowami. Jednocześnie skoczyły na niego, a gdy odleciał zaczęły go gonić ze śmiechem. Ale wkrótce stracili go z oczu. Znowu myśleli, co robić.
 - Kish, nuda... – Danu przewrócił się na grzbiet i zaczął marudzić – Wymyśl coś fajnego.
 - Czemu zawsze ja? Ty coś wymy... Mam! – szarego nagle olśniło. Młodszy lew natychmiast się poderwał.
 - No co? Co?
 - Możemy pójść do mojej koleżanki. Ma na imię... – zauważył dziwny błysk w oku drugiego lewka oraz iście szatański uśmiech – Dan – powiedział niepewnie – czemu tak się patrzysz?
 - Koleżanki?
 - Taak?
 - Och... Rozumiem, te sprawy damsko – męskie. Nie każdy lubi się z nich zwierzać.
 - Zaraz... Co!? Co!? Czy ty coś sugerujesz? – zapytał podejrzliwie.
 - Ja? Ależ skąd! – nie blednący uśmiech mówił jednak sam za siebie.
 - Ej, bo się obrażę i nie będziemy przyjaciółmi.
 - Taa, jasne znam cię zbyt długo. Nie zrobisz tego – te dwa zdania mówił wyjątkowo lekceważącym tonem.
 - Bardzo długo. Aż parę godzin.
 - Dobra, dobra. To gdzie mieszka twoja koleżanka?
 - Dan! – brązowy lewek zaśmiał się.
 - Dobrze. Już przestaję. Serio – dodał, gdy zobaczył niedowierzający wzrok przyjaciela.
 - No to, co? Idziemy – i poszli. Nagle książe przypomniał sobie o słowach Amaltei: ,,Nie idźcie za daleko.’’
 - Kishe?
 - Co?
 - Mamy nie chodzić za daleko.
 - Ale to nie było sprecyzowane. Dla mnie blisko jest np. wodopój, a dla twojej mamy to może być daleko, no nie? – zauważył Kishe
 - W sumie...
 - Oj, przestań. Chodźmy – i poszli już na serio, nie zatrzymując się.

* zapomniałam napisać w tamtym rozdziale, że Kishe jest starszy od Danu

WRESZCIE UDAŁO MI SIĘ COŚ NAPISAĆ! Jej ale się cieszę :D

środa, 14 maja 2014

03. Nowy przyjaciel


- Kiedy dojdziemy?
- Za chwilę.
- Acha. Czyli kiedy? – tak było ciągle, od kiedy Amaltea oznajmiła mu, że pozna jakieś lwiątko. Nagle przystanął.
- Co się stało Danu? – zapytała.
- A jeśli mnie nie polubi?
- Już to przerabialiśmy .
- No wiem, ale jak mnie nie polubi to nie będę miał kolegi.
- W sumie racja. Ale on cię na pewno polubi.
- Ha! Powiedziałaś ,,on’’ czyli to chłopak? – tryumfował książe, od paru ładnych chwil próbował coś się dowiedzieć o nowym kumplu. Oczywiście bez skutku.
- Och, Danu! – przez chwilę szli w milczeniu, aż nagle...
- To już tu. – Miejsce nie było nadzwyczajne. Normalna, mała grota. Tak się przynajmniej zdawało lwicy, bo Dandanu znowu stanął, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Amaltea uśmiechnęła się pod nosem. Na małym lwiątku tak ogromne wrażenie zrobiła grota, obok której było jeziorko, a wejście do niej zasłaniała gęsta i długa trawa.
                                          ***
- Tato, to oni? – zapytało lwiątko.
- Tak. – odpowiedział znudzony lew.
- Witaj Mwezi. Przyprowadziłam Danu. – Amaltea przyjrzała się lwiątku
- Dzień dobry, Dandanu to mój syn Kishe. – książe skrzywił się słysząc pełne imię, ale nie powiedział nic, bo coś w tym lwie go niepokoiło.
                                                      



- Chłopcy idźcie się pobawić. – Zaproponowała lwica. ,,Taa, idźcie i nie wracajcie.’’ - Pomyślał lew. On nigdy nie lubił dzieci. Zawsze ponury, znudzony – taki był właśnie Mwezi. Nie interesował się własnym synem, ani żadnym innym lwiątkiem.