- Ok - pobiegli przed siebie.
- Tylko nie idźcie za daleko!
- Mhhhyy – ton głosu małych lwiątek nie
wskazywał na to, by miały się do tego polecenia zastosować. Gdy starsze lwy nie
mogły ich już zobaczyć zatrzymali się i usiedli na ziemi.
- Dobra Kishe, to co robimy?
- Hmmm, mam pomysł!
- Jaki? – Danu nadstawił ucha
- Przybliż się – szary lewek przywołał go łapą
- Po co? – Danu nie widział w tym
najmniejszego sensu. To chyba nie była tajemnica?
- No chodź! – Kishe się niecierpliwił, więc
Danu dał za wygraną. Przybliżył się.
- Berek! – starszy* lew pacnął księcia łapą.
Zaskoczony książę zatoczył się. Gdy odzyskał równowagę powiedział coś bardzo
inteligentnego:
- Eee??
- Co ty? Nie wiesz co to berek?
- Nie, a powinienem? – widząc wyraźny szok na
pyszczku kolegi zorientował się, że chyba tak.
- Ale ty tak na serio? – szok nie chciał
opuścić syna Mweziego. Jak? Jak można nie wiedzieć co to berek?! Swoje myśli
wyraził na głos.
- No wiesz... Jesteś pierwszym moim
rówieśnikiem, który chce się ze mną bawić. Wcześniej była tylko córka mojej
ciotki Grim, a uwierz mi odziedziczyła geny po matce.
- Fajnie, ale zapominasz, że ja nie wiem kto
to jest ciotka Grim – przypomniał Kishe
- No to taka ponura istota. Nie chce mi się
wyjaśniać, więc powiedz mi co to ten berek – szary posłusznie zaczął tłumaczyć.
- Jej, ale fajna gra. Bawimy się?
- Jasne – po tych słowach zaczęli się gonić.
Niedługo potem przestali. Nie dlatego, że im się znudziło, lecz dlatego, że
zobaczyli motyla.
- Dan?
- Hmmhyyy...?
- Myślisz o tym samym co ja?
- Tak, chyba tak... – obydwa lwiątka spojrzały
na siebie znacząco i pokiwały głowami. Jednocześnie skoczyły na niego, a gdy
odleciał zaczęły go gonić ze śmiechem. Ale wkrótce stracili go z oczu. Znowu
myśleli, co robić.
- Kish, nuda... – Danu przewrócił się na
grzbiet i zaczął marudzić – Wymyśl coś fajnego.
- Czemu zawsze ja? Ty coś wymy... Mam! –
szarego nagle olśniło. Młodszy lew natychmiast się poderwał.
- No co? Co?
- Możemy pójść do mojej koleżanki. Ma na
imię... – zauważył dziwny błysk w oku drugiego lewka oraz iście szatański
uśmiech – Dan – powiedział niepewnie – czemu tak się patrzysz?
- Koleżanki?
- Taak?
- Och... Rozumiem, te sprawy damsko – męskie.
Nie każdy lubi się z nich zwierzać.
- Zaraz... Co!? Co!? Czy ty coś sugerujesz? –
zapytał podejrzliwie.
- Ja? Ależ skąd! – nie blednący uśmiech mówił
jednak sam za siebie.
- Ej, bo się obrażę i nie będziemy
przyjaciółmi.
- Taa, jasne znam cię zbyt długo. Nie zrobisz
tego – te dwa zdania mówił wyjątkowo lekceważącym tonem.
- Bardzo długo. Aż parę godzin.
- Dobra, dobra. To gdzie mieszka twoja koleżanka?
- Dan! – brązowy lewek zaśmiał się.
- Dobrze. Już przestaję. Serio – dodał, gdy
zobaczył niedowierzający wzrok przyjaciela.
- No to, co? Idziemy – i poszli. Nagle książe przypomniał
sobie o słowach Amaltei: ,,Nie idźcie za daleko.’’
- Kishe?
- Co?
- Mamy nie chodzić za daleko.
- Ale to nie było sprecyzowane. Dla mnie
blisko jest np. wodopój, a dla twojej mamy to może być daleko, no nie? –
zauważył Kishe
- W sumie...
- Oj, przestań. Chodźmy – i poszli już na serio,
nie zatrzymując się.
* zapomniałam napisać w
tamtym rozdziale, że Kishe jest starszy od Danu
WRESZCIE UDAŁO MI SIĘ COŚ NAPISAĆ! Jej ale się cieszę :D
WRESZCIE UDAŁO MI SIĘ COŚ NAPISAĆ! Jej ale się cieszę :D