- Kiedy dojdziemy?
- Za chwilę.
- Acha. Czyli kiedy? – tak
było ciągle, od kiedy Amaltea oznajmiła mu, że pozna jakieś lwiątko. Nagle przystanął.
- Co się stało Danu? –
zapytała.
- A jeśli mnie nie polubi?
- Już to przerabialiśmy .
- No wiem, ale jak mnie nie
polubi to nie będę miał kolegi.
- W sumie racja. Ale on cię
na pewno polubi.
- Ha! Powiedziałaś ,,on’’
czyli to chłopak? – tryumfował książe, od paru ładnych chwil próbował coś się
dowiedzieć o nowym kumplu. Oczywiście bez skutku.
- Och, Danu! – przez chwilę
szli w milczeniu, aż nagle...
- To już tu. – Miejsce nie
było nadzwyczajne. Normalna, mała grota. Tak się przynajmniej zdawało lwicy, bo
Dandanu znowu stanął, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Amaltea
uśmiechnęła się pod nosem. Na małym lwiątku tak ogromne wrażenie zrobiła grota,
obok której było jeziorko, a wejście do niej zasłaniała gęsta i długa trawa.
***
- Tato, to oni? – zapytało
lwiątko.
- Tak. – odpowiedział
znudzony lew.
- Witaj Mwezi.
Przyprowadziłam Danu. – Amaltea przyjrzała się lwiątku
- Dzień dobry, Dandanu to mój
syn Kishe. – książe skrzywił się słysząc pełne imię, ale nie powiedział nic, bo
coś w tym lwie go niepokoiło.
- Chłopcy idźcie się pobawić.
– Zaproponowała lwica. ,,Taa, idźcie i nie wracajcie.’’ - Pomyślał lew. On
nigdy nie lubił dzieci. Zawsze ponury, znudzony – taki był właśnie Mwezi. Nie
interesował się własnym synem, ani żadnym innym lwiątkiem.