Książe Dandanu obudził się przed wschodem
słońca. Bardzo chciał iść już do Kishego i razem z nim, Rosą oraz Daisy pobawić
się w chowanego. Oczywiście nie mógł. Czemu? Ponieważ w grocie na Lwiej Skale
nie było Amaltei, a bez jej zgody nie mógł się nigdzie oddalać. W końcu mogło
go coś napaść, przecież był księciem,
czyli potencjalnym łupem dla przeciwników jego ojca (który był martwy bądź, co
bądź, ale wielu było takich, co chcieli zabić małego Danu). W takich właśnie
chwilach zazdrościł szaremu lewkowi i kremowej lwiczce. Oni nie musieli się
pytać nikogo o pozwolenie. Szli po
prostu tam, gdzie mieli ochotę. Rosa dlatego, że była Wygnańcem, a u Kishego
było to trochę mniej przyjemne, bo ojciec nie chciał się nim zajmować i miał
głęboko gdzieś co jego syn robi, gdzie chodzi, byleby tylko nie robił czegoś,
co może rzucać złe światło na niego. Na szanownego pana Mweziego. W związku z
tym Danu pomyślał, że w sumie nie ma tak źle, choć i tak zazdrościł Rosie. Tym
bardziej, że Rossie(nie miał pojęcia, czemu ją tak nazywa w myślach. Ale to
przecież nic nie znaczy, nie?) ma rodzeństwo! Rodzeństwo to właśnie to, czego
młody książe bardzo pragnął, ale było to niemożliwe. No może jakby jego rodzice
zmartwychwstali... Ale on nie wierzył w aż
takie cuda. Owszem, miał skłonność do bujania w obłokach (raz prawie wpadł
na jakiegoś bawoła. Konkretnie w jego ekhem, tyłek), lecz to było po prostu niemożliwe. Właściwie to Kishe miał
podobną sytuacje, tyle że, z tego co się Danu orientował, akurat Kishe miał mnóstwo przyjaciół, co było wyjątkowo
nie fair. Nawet Daisy miała starszego brata i siostrę!
Mały lewek potrząsnął głową. Chciał pomyśleć
o czymś innym. Czymś przyjemniejszym? Może. Np. czemu Amaltea znika na całe
noce i większą część dni? Może sobie kogoś znalazła? Może szykuje się jakaś
wojna i ona próbuje się czegoś dowiedzieć o przeciwnikach? Być może. Jednak
karmelowemu lewkowi dreszcz przebiegł po plecach, gdy pomyślał, że w czasie
wojny mógłby stracić swoją opiekunkę i przyjaciół. Jeszcze bardziej się
przeraził, gdy zrozumiał, że wojna może być z Wygnańcami, a wtedy musiałby
stanąć przeciwko Rossie. Nie myśl o niej. Nie
myśl. Myśl o Daisy. Właśnie.
Tak myśląc, kątem oka zauważył postać
wchodzącą do groty. ,,Amy?” – pomyślał. Odwrócił się, i owszem zobaczył Amalteę
idącą w jego stronę. Miała dziwny wyraz pyska. Uśmiechała się, ale jakby ze zdenerwowaniem.
,,O co jej chodzi?” – miał nadzieję, że nie o żadną wojnę, czy coś w tym stylu.
Ale to co mu powiedziała, przechodziło jego najśmielsze oczekiwania.
Wiem, wiem, wiem. Krótkie. Ale nie miałam siły tego pisać, a nienawidzę pisać na siłę, bo wtedy wychodzi coś, czego nie można nazwać dobrym opowiadaniem. Ale na stado postaram się cuś dł€ższego naskrobać^^